Przesłanie
„Zwracam się do wszystkich Narodów Świata, do wszystkich pokoleń tych narodów. Nigdy więcej wojny, nigdy więcej faszyzmu, który niesie za sobą, śmierć, ludobójstwo, zbrodnie, rzeź i zatracenie godności człowieka. Ideologie tegoż świata są podstępne, wystarczy w nie uwierzyć i to się stanie co już było. Bądźcie czujni i mądrzy, nie pozwólcie by wami zawładnęły. Stefania Wernik urodzona w Auschwitz-Birkenau, w piekle hitlerowskiej zagłady.”

Stefania Wernik – Urodziłam się w Auschwitz-Birkenau początkiem listopada 1944 roku, mój nr obozowy to 89136. Moja mama Anna Piekarz mieszkała z mężem w Czubrowicach. W maju 1944 roku wybrała się do rodzinnego domu w Osieku, żeby przynieść trochę żywności. Była w 2 miesiącu ciąży, Osiek podobnie jak Olkusz znajdował się wówczas w granicach III Rzeszy, a Czubrowice w Generalnej Gubernie. Mama musiała przekroczyć granicę żeby odwiedzić swoją matkę. Przyłączyła się do 15 kobiet z jej miejscowości, które szmuglowały wówczas żywność. Sądziła, że jak one przejdą to jej się też uda, bo przecież ona nic nie niosła na handel. Na granicy zostały zatrzymane przez Niemców z psami, którzy je otoczyli i popędzili do Olkusza.

W Olkuszu był jednodniowy areszt i następnego dnia skoro świt wywieźli ich do obozu Auschwitz-Birkenau. Na rampie przywitała ich Niemka kapo, która powiedziała że stąd nie ma powrotu, tylko przez komin, tu jest lagier śmierci. Następnie wzięli ich do łaźni i zabrali wszystko co mieli na sobie, ogolili całe ciało, następnie dali ciasny pasiak i drewniaki. Domem jej był barak numer 11, a następnie stała się numerem 79414. Mama nie przyznawała się, że jest w ciąży, bała się że Niemcy mogą ją zabić wraz z nienarodzonym dzieckiem. Mama ciężko pracowała i chodziła na apele, gdzie stało się godzinami. W sierpniu 1944 roku mama była już na ciężarówce, mieli ją wywieźć do obozu Ravensbruck, wtedy jej znajoma Hela, która była zabrana z mamą do obozu powiedziała do kapo, że mama jest w ciąży. Wtedy kazali jej zejść z ciężarówki i przydzielili mamę do baraku numer 15. Od tamtej pory mama dostawała nawet zabielaną zupę i już nie chodziła do ciężkiej pracy.

Urodziłam się początkiem listopada 1944 roku, wykąpali mnie pod kranem w zimnej wodzie. Mama była po porodzie bardzo słaba i leżała dwa tygodnie. Wtedy  zajmowała się nią  Rosjanka, która też była więźniarką. Oczywiście nie za darmo, mama oddawała jej swoje jedzenie, a ona była tylko o wodzie. Przed porodem mama i współwięźniarki uszyły mi z pasiaków poduszkę, ubranko i becik. Kilka dni po porodzie wytatuowali mi numer obozowy na udzie lewej nogi 89136. Po porodzie zainteresował się mną doktor Mengele, zwany aniołem śmierci. Brał mnie wraz ze swą asystą na jakieś badania pseudomedyczne. Mama opowiadała, że jak mnie przynosili to bardzo płakałam, wspominała, że nie mogła mnie uciszyć. Mówiła, że pomimo tej biedy, głodu  miała dużo pokarmu, ale także dzięki opatrzności Bożej przeżyłam. Cudem dożyłam 27 stycznia 1945 roku, do wyzwolenia obozu Birkenau. Baraki się paliły, Niemcy w pośpiechu niszczyli dokumenty i bramy obozu były już otwarte. Mama złapała mnie i owinęła w jakiś koc czy płaszcz, sobie znalazła jakieś buciska, przewróciła taboret do góry dnem i mnie tam włożyła, opatulając przywiązała sznurek do taboretu i tak ciągła po tym śniegu i mrozie.

Słaba i wycieńczona z głodu, doszła wraz ze mną do Libiąża, tam nas przygarnęli jacyś dobrzy ludzie, tam byłyśmy około 2 tygodni, mama dokładnie nie pamiętała. Następnie ktoś dał znać ojcu, że żyjemy i zabrał nas do Czubrowic, gdzie tak jak wspominałam, mieszkała mama z ojcem. Jak wróciliśmy do domu to wszyscy tak lecieli jakby się stał wielki cud, że przeżyłyśmy tą gehennę hitlerowskiej zagłady. Po jakimś czasie tata poszedł do urzędu stanu cywilnego zgłosić moje urodzenie, ale podał miejsce urodzenia Czubrowice, bo obawiał się, że mogą mnie jeszcze Niemcy zabrać. Dopiero w 1977 roku sprostowałam swój akt urodzenia przez sądem w Krakowie. Ja o swoim urodzeniu wiedziałam będąc jeszcze dzieckiem, jak poszłam do szkoły. Od dzieciństwa często chorowałam, na całe życie zostało mi piętno obozowego koszmaru i lęku, które wyssałam z mlekiem matki.

Kto nie przeżył tego piekła na ziemi to nie zrozumie. Bardzo mnie wspiera mąż, który sam ma za sobą tragiczną historię rzezi ukraińskiej na Wołyniu. Małżeństwo nasze jest żywą historią, mieliśmy 4 dzieci, niestety nasza kochana córka zmarła 5 lat temu. Wcześniej zginęła nam kochana synowa Agnieszka w wypadku samochodowym i zginął nam też wspaniały zięć Karol, także w wypadku samochodowym. Mamy 9 wnuków z rodzinami i 10 prawnuków, obecnie jesteśmy szczęśliwą rodziną, to jest zasługa Pana Boga.